środa, kwietnia 02, 2008

"Podnieś mnie"


Nie oszukujmy sie, jedzenie nie służy tylko do zaspokajania głodu. Ma także inną funkcję. Służy do pocieszania. Oczywiście nie każde jedzenie. Sałata z vinegrettem mnie na przykład nastroju nie poprawia. TO musi być coś specjalnego, najlepiej słodkiego, tłustego, kremowego.
Takim specjałem jest tiramisu, którego nazwa to po włosku "podnieś mnie".
Nie mówcie mi, że połączenie kremowego mascarpone, kawy, likieru i biszkoptów spływa po was jak po kaczce.
Takie połączenie musi działać kojąco, i działa.

Może to banalne, ale to mój ulubiony deser.
Nie odważyłam się jeszcze robić wariacji na jego temat. Trzymam się ściśle przepisu, który mama dostała od znajomej Niemki. Takie tiramisu smakuje mi najlepiej.

Tiramisu a'la Radziwiłł

500 g serka mascarpone
6 żółtek
190 g cukru
Paczka podłużnych biszkoptów ("kocie języczki"), np. firmy San
szklanka kawy słodzona 4 łyżkami cukru
parę łyżeczek likieru Amaretto
gorzkie kakao i kawa rozpuszczalna

Zaparzam kawę, słodzę, dodaję likier i studzę.
Żółtka ubijam z cukrem, dodaję mascarpone (radzę kupować włoskie, bo jest gęstsze i nie ma grudek, tak jak polskie), mieszam aż się połączą (mikserem krótko i delikatnie, żeby nie zrobiło się masło).
Biszkopty krótko maczam w kawie i układam na płaskim naczyniu z brzegiem, w szklanej misie lub w osobnych pucharkach.
Na biszkopty wylewam część masy, rozprowadzam, układam następną warstwę maczanych w kawie biszkoptów, zalewam resztą kremu, wyrównuję powierzchnię, wylizuję łyżkę :)
Schładzam parę godzin, przed podaniem mieszam kakao z kawą rozpuszczalną (jeśli kawa ma grudki, rozbijam łyżką), posypuję deser obficie (świetne jest połączenie gorzkiego kakao ze słodkim kremem).
Ja zwykle robię w płaskim naczyniu i kroję na sześć porcji.
A potem zamykam oczy i lewituję...

Brak komentarzy: