Podtytuł "Słodko-kwaśny pamiętnik kulinarny z Chin" przygotował mnie na masówkę w stylu tych wszystkich podróżniczo-kulinarnych romansideł, które teraz wyrastają jak grzyby po deszczu. Pomyślałam, ze jak pierwszy rozdział mnie nie wciągnie, to nie będę tracić czasu. Wciągnął mnie. I to bardzo.
Książka odkrywa przed czytelnikiem kolejne obszary chińskiej kultury kulinarnej (tak trzeba nazwać tradycję sięgającą kilka tysiącleci wstecz), daje nam poznać nie tylko chińską kuchnię, ale i same Chiny, ludzi, kulturę, a nawet odrobinę literatury.
Fuchsia pojechała do Państwa Środka jako studentka na stypendium, ale szybko porzuciła pisanie nudnej pracy, jak i same studia, i dała się porwać chińskiemu smokowi. Jej pasja życiowa, gotowanie, tłamszona dotychczas i odsuwana na bok, wybuchła tu z całą siłą. Autorka opisuje swoje perypetie w Syczuańskiej Akademii Sztuki Kulinarnej, gdzie była nie tylko jedynym obcokrajowcem, ale i jedyną z trzech kobiet, swoje podróże po kolejnych zakątkach kraju w poszukiwaniu nowych smaków, jak i powolne zanikanie starych zwyczajów i miejsc podczas kolejnych swoich wizyt w tym kraju.
Chińczycy uważani są za ludzi, którzy zjedzą wszystko, co się rusza, i pisarka doświadczyła tego niejednokrotnie. Postanowiła jednak wyrzec się uprzedzeń i jeść wszystko, co tubylcy. Próbowała takich przysmaków jak węże, psy, wszystkie możliwe wnętrzności, królicze głowy, świńskie uszy, rybie oczy, kurze łapki, kacze języczki, jajniki krabów, a nawet ptasie gniazda. Nauczyła się pojmować doznanie kulinarne tak, jak Chińczycy, dla których liczy się nie tylko smak, ale także struktura sama w sobie. Potrafią godzinami marynować gotować, dusić i przypiekać na przykład trepanga (morskie żyjątko znane też jako ogórek morski), by uzyskać "żylasty, gumowaty, podobny do ślimaka surowiec całkowicie pozbawiony smaku". Jednak dla Chińczyka liczy się nie tylko smak, ale także "kougan" - "odczucie ust". Równocześnie zaś dla chińskiego podniebienia surowizna kojarzy się z barbarzyństwem, a nabiał jest dla nich tak samo odrażający, jak dla nas np. robaki.
Chiński sposób myślenia o jedzeniu, tak różny od naszego,jak również pradawna tradycja, a raczej sztuka kulinarna, powodują, że każdy rozdział tej książki wciąga coraz bardziej i fascynuje.
Chiński kucharz wyróżnia co najmniej piętnaście słów określających sposób krojenia. Czy dymka ma mieć kształt końskich uszu czy rybich oczu? Czy pokroić warzywa jak pałeczki do jedzenia czy domino? Każdy fragment potrawy musi być odpowiednio pokrojony, a kawałki muszą być identyczne, by równomiernie przysmażyły się w woku. Wszystko to zaś robi się jednym, piekielnie ostrym tasakiem. Autorka była tak zafascynowana jego możliwościami, że przez pewien czas nie rozstawała się ze swoim tasakiem, nosząc go cały czas w swojej torebce.
Kulinarna przygoda pani Dunlop przerodziła się w wielką miłość i pasję, którą wyczuwa się na każdej stronie książki, jak również zaowocowała nie tylko znawstwem tematu, ale prawdziwym jego zrozumieniem. Kończąc swą opowieść, wyjawia ona: "Nie byłam już zuchwałą angielską podróżniczką, która na obczyźnie stosuje się do dziwacznych zwyczajów autochtonów. Życie w Chinach dogłębnie zmieniło mnie i moje gusta. Moi angielscy przyjaciele mogą myśleć, że skoro wyglądam tak samo, to nadal jestem jedną z nich, ale w rzeczywistości przeszłam na drugą stronę". I tę drugą stronę wyczuwa się w każdym zdaniu powieści.
Fuchsia Dunlop, Płetwa rekina i syczuański pieprz. Słodko-kwaśny pamiętnik kulinarny z Chin, tłum. Joanna Hryniewska, Wydawnictwo Świat Książki, Warszawa 2011
4 komentarze:
Super, to kolej na chińszczyznę - Tanabe
Najpierw muszę dostać gdzieś pieprz syczuański:)
Wok już mam;)
Bardzo mi się podobała ta książka.
Pieprz można zamówić np.tu
www.przyprawynmr.pl/cart.php
Tanabe
Prześlij komentarz