Bezy to jedno z tych dań, które jest banalnie proste, a jednak często się nie udaje.
Przez lata próbowałam zrobić bezy z białek, które mi pozostały, i zawsze wychodziła z tego płynna masa, która rozlewała się po blasze.
"Coś jest nie tak" - myślałam. "Tylko co?"
Bezy to białko ubite z cukrem i długo pieczone tak, aby wyschło.
Co tu może nie wyjść? A jednak może.
Aż wreszcie pewnego dnia obejrzałam program Nigelli Lawson, która piekła bezę Pawłowej.
I już wiem!
Po prostu najpierw trzeba ubić same białka, a cukier dodawać powoli, porcjami, już po dość mocnym ubiciu białek.
Ot, cała filozofia.
Bezy
3 białka
9 łyżek cukru
Zapamiętajcie to! Na jedno białko niech przypadają 3 łyżki cukru. Ubijamy najpierw białka tak, by były dość sztywne (ale nie całkiem). Chodzi o to, żeby po dodaniu cukru nie opadły. Następnie dodajemy po łyżce cukru i nadal ubijamy. Po paru łyżkach masa powinna zrobić się kleista i lśniąca.
Można teraz dodać cukier waniliowy, kakao, wiórki kokosowe (świetnie pasują!), orzechy.
Nakładamy bezy łyżeczką tworząc kopce. Muszą mieć troszkę miejsca, bo urosną.
Pieczemy w średniej temperaturze (ok. 150 st.) przez około półtorej godziny. Ja po prostu sprawdzam co jakiś czas.
Trzeba też uważać z pieczeniem, bo bezy, o dziwo, przypalają się od środka! Na zewnątrz wszystko może być cacy, a w środku będą brązowe i gorzkie od spalenizny.
Lubię bezy za ich prostotę i piękny, elegancki, bajkowy wygląd.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz